Informacje:

1. Numer na playliście odpowiada rozdziałowi. Np. Rozdział Trzeci - piosenka trzecia^^

2. Proszę by SPAM i powiadomienia trafiały do odpowiedniej podstrony.

3. Rozdziały będą się pojawiać co weekend.

4. "Słowniczek" jest uwupełniany.

5. Pojawiła się nowa podstrona "Okładka".









środa, 12 września 2012

Rozdział Piąty

"Nieśmiertelni zapomnieli komu zawdzięczają istnienie. Zahra jednak zawsze pamięta zdrady"


Pałac Ruyth

    Była już w podeszłym wieku. Nawet jak na Nieśmiertelną, wydawała się juz leciwa. Mimo, to była narażona na ciągłe zbieganie po schodach, co sił w nogach. I pomyśleć, że to wszystko przez małą istotkę, która znikała na długie godziny, albo nawet dni, aby nagle się pojawiać w najmniej oczekiwanych momentach.
    Matka Czasu już dawno przyzwyczaiła się do tajemniczych eskapad swojej podopiecznej. Właściwie, to nie miała innego wyjścia, ta dziewczynka, robiła to, co uważała za słuszne w danej chwili. Ale tym razem Matka zaczęła się już o nią martwić. Nie było jej prawie tydzień, co powodowało, że w głowie kobiety pojawiały się czarne myśli. Miała ona dopiero przecież dziesięć lat, a Ruten nie był bezpieczny ostatnimi czasy. Dlatego, gdy tylko dowiedziała się od służki, że Callea pojawiła się w pałacu, postanowiła natychmiast sprawdzić, czy się jej nic nie stało. Instynkt podpowiadał jej, gdzie znajdzie dziewczynkę. Od razu podążyła do ogrodu, który otaczał cały Ruyth. Mimo późnej jesieni, cały teren tonął w zieleni i kolorowych kwiatach. Z daleka usłyszała śmiech, brzmiący jak dzwoneczki i inny, bardziej ostry odgłos. Od razu poznała, kto go wydobywa. Przekroczyła granicę sadu i stanęła na polanie. Na tej trawiastej przestrzeni, bawiły się dwie małe istotki. Mały aniołek w postaci dziewczynki i jej zwierzęcy przyjaciel. Niektóre dzieci posiadały psy, czy też koty, ale nie jej podopieczna. Ona musiała wziąć pod swoją opiekę Votra, który za parę miesięcy, będzie większy od niejednego domu. Matka obawiała się, co też powie, niektórym gospodarzom, gdy ich bydło zacznie znikać.
    Spojrzała na Callee. Jej proste, długie do pasa blond włosy powiewały w biegu. Uśmiech rozjaśniał jej twarz, jak i hebanowe oczy, które tak często pozostawały zimne i bez wyrazu. Jej mała dziewczynka, była wyjątkowa, co oznaczało, że różniła się również od swoich rówieśników. Dlatego Matka nic nie powiedziała, gdy postanowiła zaopiekować się Votrem. Na te myśli kobieta przeniosła swój wzrok na drugie stworzenie. Już teraz Votr sięgał wzrostem ramion Calley, jego srebrne łuski lśniły w promieniach słońca. Co jakiś czas rozprostowywał skrzydła, jak do lotu. Choć był jeszcze pisklęciem, wyglądał majestatycznie. Matka Czasu, wiedziała, że gdy dorośnie, będzie wspaniałym smokiem.
    Oboje nieświadomi obecności kapłanki, biegali po polanie. Nie wiele było takich chwil, by Callea, była tak rozluźniona i szczęśliwa. Parokrotnie w przeciągu miesiąca, Matka, widziała smutek w pięknych oczach przybranej córki. Nie wiedziała, jaka jest tego przyczyna, a kobieta na tyle znała dziewczynkę, że wiedziała, że jeśli Callea sama nie postanowi z nią porozmawiać, ona nic z niej nie wyciągnie.
    Nagle dziewczynka zesztywniała i spojrzała w stronę Matki. Powiedziała coś smokowi i podbiegła do opiekunki.
    - Przepraszam Matko, że nie przyszłam od razu się przywitać, ale Votr, tak bardzo mnie prosił, abym się z nim pobawiła – odezwała się skruszona Callea – Nie gniewasz się?
    Gniewać się? Na nią? Kto mógłby się gniewać na tę drobną, bladą twarzyczkę? Kto mógłby się oprzeć głębi hebanowych oczu i spojrzeć w nie z naganą?
    - Nic się nie stało kochanie, ale…czy mogłabyś następnym razem uprzedzić mnie, ile cię nie będzie w domu?
    W jednej chwili wszelkie emocje znikły z twarzy dziewczynki.
    - Mam swoje obowiązki – odparła – Nie możesz mnie od nich odciągać.
    - Oczywiście! Po prostu się o ciebie boję kochanie – wyjaśniła natychmiast Matka, wyczuwając nastrój podopiecznej.
    Callea przyjrzała się uważnie kobiecie. Jej oczy były pełne magii. Matka Czasu czekała na decyzje, która będzie niepodważalna.
    - Nie mogę obiecać - odpowiedziała w końcu z wahaniem dziewczynka – ale się postaram.
    Kapłance to wystarczyło. Energia nie zwyciężyła, jej moc była nadal pod kloszem. Pogłaskała jej blond kosmyki i próbowała zatuszować sztucznym uśmiechem własne zmartwienia. Callea rosła, a z nią i jej magia. Obawiała się, że to drobne ciało, może nie wytrzymać tej potęgi. Czy Zahra dobrze wiedziała, co czeka to dziecko?
    - Votr musi niestety teraz poczekać. Mamy gościa.
    - Kogo? – zapytała podekscytowana Callea.
    Matka roześmiała się, a dziewczynka słysząc jej śmiech, zrobiła naburmuszoną minę.
    Tak. Callea była niesamowita, dziecko i dorosła, w jednym. Nie wiedzieć jednak, czemu, nikomu to nie przeszkadzało. Nikt nie był zdziwiony jej zachowaniem. Każdy, kto ją poznał od razu ją akceptował. Była żywym promykiem. A każda istota dąży do ciepła i światła. Dąży do niej.
Calley.
Nadziei.
C z a r o w n i c y.


Hell

    Siedział wygonie oparty w fotelu, nogi wyłożył na biurko. Była to jedynie poza, ale jednak skuteczne. Osobnik siedzący naprzeciwko niego, wyglądał, jakby zaraz miał zwymiotować na jego dywan. Miał nadzieję, że do tego nie dojdzie, ponieważ, nie chciał się później tłumaczyć Pani Adners, która była główną gospodynią w jego posiadłości. Nikt by nie powiedział, że wielki Władca Śmierci, może się obawiać służącej. Ale coś takiego stwierdziłby tylko zwykły głupiec, który nigdy nie widział tej kobiety na oczy. Była ona demonicą w każdym znaczeniu tego słowa, inne stworzenia nocy, wyglądały przy niej jak potulne baranki.
    Po raz kolejny wbił swoje dwukolorowe tęczówki w duszę, która przyszła z nim porozmawiać. Był to mężczyzna w starczym wieku. Cała jego twarz była naznaczona zmarszczkami, ale piwne oczy nadal pozostały żywe. Van mógł w nich czytać jak w otwartej księdze. Nie chciał straszyć gościa, mimo to, musiał dowiedzieć się prawdy. Złożył nogi na podłogę i pochylił się do przodu.
    - Co właściwie mają znaczyć pogłoski o tym, że na Dworze Oliye dzieją się rzeczy, o których powinienem wiedzieć?
    Mężczyzna spiął się jeszcze bardziej i wbił się w fotel, jakby starał się zniknąć.
    - Nie wiem Panie – wyszeptał.
    Wypielęgnowana dłoń uderzyła w blat biurka, tak mocno, że niewinna dusza, aż podskoczyła do góry.
    - Posłuchaj – zaczął Devlish niepokojąco spokojnie – wiem, że szpony pewnej Królowej dotarły aż tutaj i że niektórzy obawiają się o swoje istnienie. Ale radzę nie zapominać, kto tutaj ma władzę.
    Staruszek połknął powoli ślinę i skurczył się na swoim siedzeniu. Van widział walkę w oczach mężczyzny. Zacisnął mocno pięści, aby zachować spokój. Jego temperament mógł teraz jedynie zaszkodzić, ale utrzymanie go na wodzy, źle oddziaływało na jego cierpliwość. Jego moc pozostawała na granicy, a dłonie musiał schować pod stół, by nie pokazać wyciągniętych szponów.
    - Panie, tu chodzi o moją rodzinę – powiedział w końcu mężczyzna.
    - Masz moje słowo, że zapewnię im i tobie ochronę – odpowiedział Davlish ze skrywaną ulga.
    Miał nadzieję, że to spotkanie będzie jednak owocne.
    Staruszek skinął głową i po krótkim wahaniu otworzył usta, a z nich wypłynęły słowa. Z każdą kolejną sekundą twarz Władcy Hell zmieniała się w przerażającą maskę.
    Aż magia wybuchła….

    - Co myślałeś, że robisz?!
    Z trudem podniósł swoje powieki i zobaczył stojącego nad nim Mathasa. Jego brat był wściekły. Ponownie zamknął oczy.
    - Co z mężczyzną? – zapytał ochrypłym głosem.
    - Jeśli się pytasz, czy energia go rozerwała, to nie. Ale jest przerażony i na każda zmianę o tobie krzyczy jak oszalały.
    - Na Nicość. Przecież obiecałem mu, że będzie bezpieczny.
    - Ciekawie spełniasz swoje obietnice, braciszku – warknął poirytowany blondyn.
    Van podniósł dłoń do oczu i zaczął przeklinać w myślach. Nie powinien tak zareagować. Lecz demon był silny, a jego kontrola upadła, gdy dusza powiedziała mu prawdę. Skrzywił swoje usta. Niech całe zło Rutenu ma w opiece cały Dwór Oliye, bo on na pewno prędko tam zawita. A wtedy nie będzie się powstrzymywać.
    - Co się stało Vanie? – Usłyszał pytanie Mathasa.
    - Przygotuj powóz. Wyruszam w podróż, wyjadę za godzinę – powiedział, ignorując pytający wzrok brata.
    Następnie wstał z łóżka i choć cały pokój wirował, udało mu się ustać na nogach.
    - Vanie, powiedz, czego się dowiedziałeś.
    Devlish minął Mathasa i wyszedł z komnaty. Szczęście mu sprzyjało, korytarze były opustoszałe. Słyszał, że brat podąża za nim. Minął kolejny zakręt i czym prędzej zniknął w swoim gabinecie. Zapieczętował drzwi mocą i dopiero wtedy pozwolił sobie na chwilę oddechu. Podszedł do szafki i wyciągnął z niej karafkę z czerwoną cieczą. Nalał ją do kieliszka i rozsiadł się wygodnie w fotelu. Patrzył jak płyn lśni w kryształowym naczyniu. Podniósł go do ust i wziął łyka. Drogocenny napój spłynął w dół jego gardła.
    Nadal był spięty, wybuch magii nie odszedł na dobre. Gdzieś tam tkwiła, czekając na jego ruch. Ale on pamiętał o kontroli. Nie mógł teraz pozwolić sobie na emocje. Postanowił, że załatwi wszystko wolno i z lodowatym opanowaniem. Dopiero, gdy z nimi skończy, pozwoli sobie na tryumf. Uśmiechnął się do swoich myśli. Czekała go piękna noc. Posmakuje strachu i bólu. A krew, będzie płynąć korytarzami Oliye.

* * *

I co o tym myślicie? Może nie najdłuższy, ale chyba nie najgorszy. W końcu napisałam coś o Hell. Nie wiem, czemu, ale najbardziej lubię o tym pisać, lecz zarazem najtrudniej mi to wychodzi. Chyba, dlatego, że chcę by tam opisy, były perfekcyjne.
Rozdział po długiej przerwie, ale musicie się do tego przyzwyczaić, gdyż tak teraz to będzie wyglądać.
Nie pozostaje mi nic innego, jak tylko prosić was o szczere komentarze.
Pozdrawiam:*